ArtykułBoże Narodzenie

Święta najpiękniejsze, święta najbardziej koszmarne…

Mam wrażenie, że bardzo rzadko o tym się mówi. Stwierdzenie, że Boże Narodzenie czy poprzedzający tę uroczystość wieczór wigilijny to najgorszy dzień w roku zakrawa wręcz na bluźnierstwo i jest wysoce nieakceptowalne społecznie. Jednak dla wielu ludzi czas Bożego Narodzenia to koszmar, bo jest to nie tylko okres radosnych uroczystości religijnych, lecz także powrotu do miejsc i sytuacji najbardziej bolesnych…

Świąteczna, rodzinna sielanka

Żłóbek, sianko, mały Jezusek, Najświętsza Panienka, choinka, kolędy, potrawy wigilijne, opłatek, życzenia – to podstawowe „składniki” świąt Bożego Narodzenia. To również obrazy, którymi posługuje się machina marketingowa napędzająca przedświąteczne zakupy, a także silnie zakorzeniony, wręcz niemożliwy do pokonania stereotyp definiujący przeżywanie ostatnich dni grudnia. Bo przecież to najbardziej rodzinne święta, najpiękniejsze, mimo mrozu pełne ciepła, bo cała rodzina w miłości i radości spotyka się przy wspólnym, wigilijnym stole.

Tak ma być i nie może być inaczej. A jeśli nie jest, trzeba zrobić wszystko, aby tradycji stało się zadość. Ciekawe, że nawet mainstreamowe media, które przez jedenaście miesięcy w roku robią niemal wszystko, żeby rozbić i poniżyć rodzinę, zwłaszcza rozumianą po chrześcijańsku, przez te kilka tygodni przed świętami zmieniają się w piewców piękna ogniska domowego.

Hipokryzja

Wigilia i Boże Narodzenie to najpiękniejsze święta dla tych, którzy mają piękne rodziny albo przynajmniej wspomnienie takiej atmosfery, o której tak głośno wokoło i choćby minimalne środki, aby próbować ją odtworzyć. Biorąc jednak pod uwagę, że ciągle rośnie liczba rozwodów, że wiele rodzin wokół nas to rodziny dotknięte przez alkoholizm, fizyczną lub psychiczną przemoc lub inne czynniki klasyfikujące je jako dysfunkcyjne, trzeba powiedzieć, że osób, dla których święta są koszmarem jest wokół nas mnóstwo. Czy członkowie takich rodzin czekają z radością na święta? Częściej adwentowemu oczekiwaniu towarzyszy narastające napięcie, frustracja, niechęć lub lęk. Jak spojrzeć w oczy tym, którzy zadali bądź wciąż zadają ból i którym tak trudno przebaczyć? Jak łamać się opłatkiem z bliskimi, którzy nigdy nie widzą w sobie winy, a w innych wokół – zawsze? Jak spędzić z nimi kilka dni na serdecznych rozmowach, które nijak się nie kleją, bo już od lat nie mamy sobie nic do powiedzenia?…

Dylematy

Rzeczywiście bywa nieraz tak, że świąteczna atmosfera otwiera serca ludzi skonfliktowanych ze sobą, a dzielenie się opłatkiem i wspólnie spędzony czas jest okazją do pojednania i przywrócenia pokoju w rodzinie. Dzieje się tak jednak na ogół tylko wtedy, gdy ludzie są na tyle dojrzali, żeby rozwiązać problemy, wyjaśnić nieporozumienia, uznać swój błąd. To sytuacje, kiedy rany nie są jeszcze głębokie. Niestety w wielu wypadkach problemy są zbyt poważne i trwają aż nazbyt długo, aby mógł je rozwiązać jeden wigilijny wieczór. I wtedy pojawiają się dylematy: co robić? Trwać w tej farsie czy z nią walczyć? Zostać i znowu cierpieć czy uciekać?

Niewielu ma odwagę przeciwstawić się swoim bliskim. Bywa, że wybierają najbardziej niefortunną formę reakcji – agresję przeciw wszystkim podtrzymującym świąteczne zakłamanie. Nieraz wybierają inną opcję – ucieczkę, odcięcie się. W jednym i drugim przypadku odpowiedzią jest zazwyczaj rodzinny ostracyzm, wykluczenie, napiętnowanie. Mało kto ma siłę udźwignąć ciężar bycia tym „złym, nieczułym, niewdzięcznym, egoistą”.

Większość osób z dotkniętych patologią rodzin znosi puste tradycyjne rytuały pokornie i milcząco, a święta przeradzają się w kolejną psychiczną przemoc w majestacie religii nowonarodzonego Boga, wiary przodków i ojczystych tradycji.

Co można zrobić?

Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa przede wszystkim z uwagi na siłę głęboko zakorzenionych tradycji, jeszcze raz powtórzę – dobrych tradycji, jeśli ktoś ma zdrową, kochającą się rodzinę. Decyzja należy przede wszystkim do osób dotkniętych cierpieniem przez swoje rodziny. Nieraz nie ma innego wyjścia, jak bez zbędnej agresji postawić swoim krewnym granice bądź zrezygnować ze wspólnych świąt, bądź – co trudniejsze – nie dać narzucić sobie takiego sposobu ich przeżywania, który jest nie do zaakceptowania. Przecież można zdecydować w czym chce, a w czym nie chce się uczestniczyć. Oczywiście można też zaproponować zmiany, bo przecież tradycja nie jest dogmatem wiary i w różnych krajach są odmienne zwyczaje bożonarodzeniowe, ale nie byłbym w tym względzie przesadnym optymistą. Spodziewałbym się bardziej krytyki i odrzucenia nowatorskich pomysłów, niż ich akceptacji.

Co możemy zrobić wszyscy? Przede wszystkim zdać sobie sprawę, że dla wielu osób wokół nas święta Bożego Narodzenia to najbardziej koszmarny czas w roku. Te osoby potrzebują przynajmniej jakiegoś wsparcia, zrozumienia, niekoniecznie dobrych rad i pouczeń. Dobrze byłoby mieć otwarte oczy i nie zamknąć się w swojej sielance, jeśli komuś poszczęściło się i ma zdrową, normalną rodzinę. Może pusty talerz przy wigilijnym stole, nieraz będący tylko nomen omen pustą tradycją, jest właśnie dla nich? Nie dla mitycznych jeszcze w Polsce imigrantów lub bezdomnych pielgrzymów, którzy jakoś nie pukają masowo do naszych drzwi, ale właśnie dla uciekinierów od domowej, bolesnej hipokryzji, których trzeba najpierw dostrzec, poznać, otoczyć szacunkiem i dyskretnie złożyć propozycję zajęcia miejsca przy przygotowanym z myślą o nich pustym talerzu?