homilia

Skok w wieczność

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:
«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie». (Mt 5, 1-12a)

Z początkiem września pierwszy raz w życiu skoczyłem ze spadochronem. Nie sam oczywiście, pierwszy skok odbywa się zawsze w tandemie. Gdy pięćdziesięcioletni, dwupłatowy An-2 wzbijał się w powietrze, rozpoczynała się moja krótka podróż w nieznane, bo lądowanie miało być zgoła inne niż dotychczas. A to, co nieznane budzi lęk… Wiedziałem, że na 99,9% nic złego się nie stanie. Przekonywały mnie o tym statystyki i znudzone twarze spadochroniarzy – pilotów tandemów. Ich doświadczenie nie było jednak moim doświadczeniem, a rozsądek nie likwidował całkowicie niepokoju. W końcu jesteśmy stworzeni do chodzenia po ziemi, a nie skakania w 3,5-kilometrową przepaść.

Pierwsze chwile skoku w nieznane niezwykle się dłużyły.  Mózg potrzebował kilku sekund, żeby poradzić sobie z siłą nieznanych mu dotąd bodźców – brakiem gruntu pod stopami, pozornym zawieszeniem w przestrzeni i podmuchem związanym ze swobodnym spadaniem z prędkością 180 km/h. Umysł jakby potwierdzał, że przyjmuje tę rzeczywistość, ale jej nie rozumie. Całej tej przygodzie od początku towarzyszył delikatny kontekst śmierci…

I tak sobie to dziś wyobrażam. Śmierć to skok w nieznaną nam z własnego doświadczenia wieczność. To wyzwanie, z którym muszą sobie poradzić wszyscy, wierzący i niewierzący. Niewierzący z totalną niewiadomą. Wierzący zaś z Ewangelią, z faktem, że jeden Człowiek już zmartwychwstał, że obiecał życie po śmierci, że wielokrotnie święci, mistycy i zwykli ludzie także, mieli duchowy kontakt z pozagrobowym światem. Natchnione przez Boga święte teksty, które czytamy, nawet z największą ufnością, nie pozbawią nas nigdy do końca niepokoju wobec tajemnicy śmierci, bo wieczność nie jest naszym doświadczeniem osobistym, przez Chrystusa znamy jedynie jej przedsmak, mamy jej zadatek.

Po pierwszym skoku niektórzy wracali z uśmiechem, inni, bladzi, próbowali mimo wszystko trzymać fason. Ktoś chciał jak najszybciej usiąść i ochłonąć, ktoś prosił o szklankę wody, jeszcze ktoś starał się, żeby jak najlepiej wyjść na zdjęciach. Mnie podniebna przygoda akurat się spodobała. Miałem i mam ochotę na więcej. Nieznane dotąd przeżycia stały się moje.

Jako wierzący w Chrystusa wiem, jaka czeka mnie wieczność. Wiem też, co mam robić, żeby przygoda zwana życiem nie skończyła się wieczną śmiercią – mam zaufać pilotowi tandemu i wykonywać Jego polecenia! Ale zanim przyjdzie czas skoku i wieczność stanie się moim oso