homilia

W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój

Misjonarze saletyni tradycyjnie włączyli się w uroczyste obchody Święta Bożego Miłosierdzia, odbywające się w krakowskim sanktuarium w Łagiewnikach. To wyraz bliskości wynikającej nie tylko z niewielkiej odległości dzielącej domy saletynów w Krakowie od Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Od wielu lat saletyni współpracują na różnych poziomach z posługującymi w sanktuarium siostrami i księżmi.

Wieczornej Mszy na zakończenie obchodów święta przewodniczył przełożony polskiej prowincji księży saletynów ks. Grzegorz Zembroń MS. Poniżej publikujemy jego homilię.


“W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój” – to motto tegorocznego Święta Miłosierdzia, święta obchodzonego tutaj, w sanktuarium w Krakowie Łagiewnikach. I to hasło także znalazło się na dzwonie, który w październiku ubiegłego roku sanktuarium przekazało do jednego z miast na Ukrainie – Winnicy. Podczas każdej Mszy Świętej przypomina o tym ksiądz Zbigniew, rektor sanktuarium. To jest gest rangi symbolicznej, że to zdanie, które papież Jan Paweł II wypowiedział tutaj 17 sierpnia 2002 roku, kiedy zawierzał świat Bożemu miłosierdziu, kiedy konsekrował bazylikę w tutejszym sanktuarium: “W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”, znajdzie się w centrum tego kraju, gdzie dzisiaj szaleje wojna. I to jest nasz najbliższy sąsiad, Ukraina. 

Niedawno, bo w Wielkim Tygodniu i w czasie Świąt Wielkanocnych odwiedzałem nasze saletyńskie placówki na Ukrainie razem z naszym wikariuszem generalnym. Tak się złożyło – raczej to nie przypadek – że także odwiedzaliśmy współbraci, którzy posługują w Brajłowie – dawnym staropolskim Brahiłowie – położonym niedaleko Winnicy. Oczywiście po powrocie inni współbracia pytali nas, czy w kraju widać wojnę. Akurat tam, gdzie byliśmy tym razem, wojny aż tak bardzo nie widać, bo tam nie było bombardowań czy zniszczeń, czy podpaleń, czy ataków na taką skalę, jak na wschodniej Ukrainie. Ale tę wojnę widać inaczej. Widać wtedy, kiedy przejeżdża się ulicami miast czy wsi i zmierza kondukt żałobny – czy to prawosławny, czy katolicki, grecki czy rzymski – na cmentarz. Widać wojnę na cmentarzach. Widać w tych miejscach publicznych, gdzie są zdjęcia tych bohaterów narodowych, którzy zginęli w obronie ojczyzny. A przede wszystkim widać wojnę w oczach ludzi. Słychać wojnę w rozmowach z nimi. I też w taki ciekawy sposób widać wojnę… w kościołach, bo ludzi jest zdecydowanie mniej, nawet tam, gdzie zawsze było ich sporo. Część z nich wyjechała, szukając bezpiecznego miejsca.

Mówię o tym, ponieważ to jest ważny kontekst tegorocznego Święta Miłosierdzia. W tamtym roku, kiedy także w Niedzielę Bożego Miłosierdzia tutaj o godzinie 19.00 rozważaliśmy dokładnie ten sam fragment Ewangelii, też mieliśmy ten sam kontekst. Ale przez rok wiele się zmieniło. Wtedy przeżywaliśmy jeszcze pierwszy lęk związany z sytuacją wojenną. A dzisiaj może przeżywamy jakieś zniecierpliwienie, może rozgoryczenie postawą wielkich państw, w których mocy pewnie jest przyspieszyć zakończenie wojny. Może sami w jakiś sposób też przeżywamy zniecierpliwienie. A może po prostu w jakiś sposób już obojętniejemy, bo człowiek jest w stanie na wszystko zobojętnieć i do wszystkiego się przyzwyczaić. Ale każdy z nas, wszyscy, jak tutaj dzisiaj jesteśmy, pewnie bez wyjątku, przynosimy jakiś swój własny świat. Nie tylko ten świat, w którym jesteśmy zanurzeni – ten świat zewnętrzny – ale jakiś świat własnego życia, świat duchowy, w którym też może toczy się jakaś walka, w którym też może, w mniejszym czy w większym stopniu, brakuje pokoju. To może być dom, to może być praca, sąsiedztwo, wspólnota kapłańska czy zakonna, a może i po prostu serce, może i po prostu życie. 

Więc ten odpust, to Święto Bożego Miłosierdzia jest naprawdę bardzo dla nas. I to hasło jest bardzo dla nas. “W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście”. Pozwólcie na małe osobiste zwierzenie. 17 sierpnia 2002 roku byłem klerykiem. Miałem szczęście być w asyście w czasie tej Mszy Świętej, w czasie której św. Jan Paweł II konsekrował bazylikę tutaj w sanktuarium w Łagiewnikach, w czasie której zawierzył świat Bożemu miłosierdziu. Miałem okazję przez dłuższą chwilę patrzeć na twarz papieża Jana Pawła II. To była twarz człowieka już mocno zmęczonego chorobami, pewnie w jakiś sposób życiem. Twarz człowieka cierpiącego. Ale jednocześnie twarz człowieka zupełnie przekonanego co do wiary, którą wyznaje i co do słów, które wypowiada. To było moje przeświadczenie, kiedy patrzyłem na twarz tego wielkiego papieża. Szczególnie wtedy, kiedy on z takim przekonaniem wypowiadał słowa o Bożym miłosierdziu, które jako jedyne ma moc przemieniać świat, kiedy też zawierzał cały świat Bożemu miłosierdziu. Jan Paweł II w czasie całego swojego pontyfikatu, zwracając uwagę na Boże miłosierdzie – kiedy beatyfikował i kanonizował siostrę Faustynę, kiedy głosił wartość Bożego miłosierdzia, orędzie Bożego miłosierdzia, kiedy ustanawiał Święto Bożego Miłosierdzia – był zupełnie przekonany, że ono jest bardzo potrzebne światu. Bo żyjąc w XX wieku dobrze widział, sam tego doświadczył, że człowiek jest zdolny do skrajnego zła, a także do czynienia zła w imię dobra. Szczególnie wtedy, kiedy za wszelką cenę chce osadzić w świecie i w życiu ludzi jakąś ideologię.

Czy coś się zmieniło w XXI wieku? Poszliśmy w wielu dziedzinach naszego życia o krok dalej, przynajmniej o krok dalej… Tak naprawdę mamy wszystkie narzędzia ku temu, żeby powstrzymać wiele przejawów zła. A jednak tego nie czynimy. Dlaczego? Dlaczego nie powstrzymujemy zła? 

Nie wprost odpowiada na to dzisiejsza Ewangelia. Nie wprost, bo nie podaje gotowej recepty. Trzeba na chwilę się nad nią zatrzymać, trzeba posłuchać tego, co mówi Jezus i co czyni Jezus. I jak postępuje z tymi, którzy przecież go zdradzili. Całe to wydarzenie w dwóch odsłonach: kiedy Jezus przychodzi do swoich w sam dzień zmartwychwstania, wtedy kiedy jeszcze nie było z nimi Tomasza i po ośmiu dniach, gdy Tomasz już był obecny pokazuje nam, co trzeba zrobić, by przeciwstawić się złu, które zagraża człowiekowi także i dzisiaj. Jezus przychodzi do uczniów, pokazuje im swoje rany, żeby zobaczyli, żeby uwierzyli, żeby przyjęli, że to jest On! Ten, który był ukrzyżowany, a zmartwychwstał, jak zapowiedział. I On w swoich ranach przynosi im swoje miłosierdzie – Boże miłosierdzie, darmowe, bezinteresowne. Takie miłosierdzie, na które uczniowie nie zasłużyli w żaden sposób.

Niezwykle pięknie komentuje tę ideę Bożego miłosierdzia protestancki teolog Timothy Keller w książce Bóg. Czy są powody, by wierzyć?. Keller pisze tak: „Miłosierdzie i przebaczenie muszą być darmowe i bezinteresowne dla winowajcy. Jeśli winowajca ma czymś na nie zasłużyć, nie ma mowy o miłosierdziu. Przebaczenie zawsze wiąże się z kosztami po stronie tego, kto go udziela”. 

Co jest kosztem przebaczenia ze strony Jezusa? Jego rany. Jego rany najlepiej pokazują to, jakie koszta Jezus poniósł, by swoich uczniów, a więc także i każdego z nas, obdarzyć swoim miłosierdziem. Obdarzyć swoim przebaczeniem, pokazać tę miłość biorącą się gdzieś z samego wnętrza Boga, z Jego wnętrzności. Jezus przynosi uczniom swoje miłosierdzie, a wraz z nim przynosi radość i pokój. O pokoju nawet zapewnia ich trzykrotnie. I liczba ta nie jest przypadkowa. Trzykrotnie – to znaczy zapewnia ich trwale, doskonale, o doskonałym pokoju, którego On chce udzielić. I to chyba najważniejsze, byśmy dzisiaj to zrozumieli, że tych darów, które Jezus przynosi: swojego miłosierdzia, swojej radości i swojego pokoju, my nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wypracować. Możemy te dary tylko przyjąć. 

I w zasadzie my to wiemy. My nieustannie o tym słyszymy, że mamy otwierać nasze serca na Boże dary, że mamy otwierać nasze serca na dary Zmartwychwstałego. My bardzo często o tym słyszymy, ale nie zawsze jesteśmy w stanie w życiu to odzwierciedlić. Nie zawsze jesteśmy w stanie jakoś do głębi się tym przejąć. I tak naprawdę często całe nasze życie chrześcijańskie na tym polega – by cierpliwie, krok po kroku uczyć się przyjmowania tych darów Zmartwychwstałego: miłosierdzia, radości i pokoju. Jeśli człowiek chciałby miłosierdzie, radość i pokój w jakiś sposób wypracować, tak naprawdę stworzy jedynie karykatury. Nie chcę uderzać w jakieś tony polityczne czy socjologiczne, ale nasza historia, historia ludzkości w ostatnich wiekach, w ostatnich dekadach szczególnie to pokazywała. Im człowiek bardziej stara się bez Ewangelii stworzyć miłosierdzie, radość i pokój, tym większe karykatury tworzy. 

Jeśli miłosierdzie, radość i pokój będą jedynie jakimiś produktami wypracowanymi, wymyślonymi przy stole okrągłym czy zielonym, na jakichś pochodach czy wiecach, przy parlamentarnych mównicach, to będą jedynie karykaturą tych darów, które Jezus przynosi do Wieczernika swoim apostołom. A dzisiaj, w tym wieczerniku, w którym jesteśmy, chce także i nam udzielić.

Co więcej, ta Ewangelia, przy której dzisiaj się zatrzymujemy, uświadamia nam, że my te Jezusowe dary mamy w sposób bardzo trwały w sakramencie pokuty i pojednania. Przecież zawsze, kiedy przystępujemy do spowiedzi, kiedy szczerze mówimy Jezusowi o swoim życiu, o wszystkich naszych porażkach, kiedy szczerze za nie żałujemy, kiedy chcemy zmienić swoje życie, to my właśnie otrzymujemy te dary Zmartwychwstałego: miłosierdzie, radość i pokój. Bardzo często przecież wstajemy od konfesjonału z wewnętrznym przekonaniem o naszej wolności, doświadczamy radości, doświadczamy spokoju. I nie są to jedynie doświadczenia emocjonalne – to jest doświadczenie Ducha, który w nas działa.

Drodzy pielgrzymi – bo wszyscy dzisiaj jesteśmy pielgrzymami, wszyscy dzisiaj pielgrzymujemy tutaj po doświadczenie Bożego miłosierdzia, po doświadczenie Bożej radości i pokoju. Przychodzimy, bo tego chcemy doświadczać. I chcemy tutaj uczyć się – także dzięki słowom św. Siostry Faustyny, słowom, które zapisała w Dzienniczku – w jaki sposób dzielić się miłosierdziem, radością i pokojem z innymi. 

Ta dzisiejsza Ewangelia zatrzymuje nas jeszcze przy jednym ważnym zdaniu. Ojciec posłał Syna i Syn także chce posyłać swoich uczniów. „Jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. To nie jest jedyne miejsce w Ewangelii według św. Jana, w którym Jezus pokazuje, jaka jest Jego misja, Kto posyła Go na świat, żeby dokonał zbawienia człowieka. I to też nie jest jedyne miejsce w Ewangelii według św. Jana, w którym Jezus mówi, że chce, by Jego uczniowie teraz kontynuowali tę misję, którą On otrzymał od Ojca.

Co to znaczy? To znaczy, że skoro Jezus przynosi do Wieczernika swoje miłosierdzie – Boże miłosierdzie, Bożą radość i pokój, to chce, byśmy także teraz włączali się w misję niesienia światu miłosierdzia, radości i pokoju. I to jest moment, w którym możemy zrozumieć, co to znaczy, że nie jesteśmy w stanie wypracować miłosierdzia, radości i pokoju, możemy zaś je tylko przyjmować od Boga i przekazywać dalej. A w nas samych te dary będą się wtedy pomnażały, kiedy nie będziemy zatrzymywali ich dla siebie, ale kiedy będziemy dzielili się nimi z naszymi braćmi i siostrami. 

I to posłanie – ten moment, w którym Jezus nas posyła – dokonuje się mocą Ducha Świętego. Tak jak Jezus tchnął na uczniów swojego Ducha, tak i dzisiaj na nas go tchnie. I znowu, to jest piękny Janowy symbol, nawiązanie do Księgi Rodzaju. W Księdze Rodzaju w opowiadaniu o stworzeniu człowieka znajdziemy właśnie ten obraz, że Bóg stwarzając Adama, tchnął w jego nozdrza tchnienie życia. Jezus na swoich uczniów w Wieczerniku tchnie Ducha Świętego, bo chce, by stawali się nowymi ludźmi, przemienionymi przez Ducha, którego im posyła. Przemienionymi przez Jego miłosierdzie, przez radość i pokój. Bo tylko tacy będą w stanie iść w świat. I tylko tacy będą w stanie nieść te dary, które On im zostawia, które wkłada im w ręce, by nieść je poza mury Wieczernika. 

Drodzy pielgrzymi do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia! Myślę, że zawsze, kiedy słuchamy tej Ewangelii o spotkaniu Jezusa z uczniami w Wieczerniku, o tym, jak On ich wydobywa z ich lęków, jak obdarza ich swoim miłosierdziem, jak obdarza ich radością i pokojem, to serca w nas pałają. I te serca jakoś nas kierują do tego, byśmy rzeczywiście wchodzili w misję, którą Jezus nam powierza. Ale być może też rodzą się w nas jakieś myśli, wątpliwości, czy jest ona możliwa w tym świecie, gdzie zła jest tak wiele i nie wiemy, jak sobie z nim radzić. Tego zła fizycznego, takiego jak wojna, i tego zła duchowego, gdzieś w nas – naszych grzechów jest nieraz przecież tak wiele…

Dobrze się dzieje, że co roku to Święto Miłosierdzia kończy się właśnie tutaj, w kaplicy, przy obrazie z podpisem Jezu, ufam Tobie. Św. Siostra Faustyna w Dzienniczku zapisała słowa Jezusa, że z tego niezgłębionego morza miłosierdzia czerpie się jednym naczyniem, i tym naczyniem jest ufność. Kiedy patrzymy na ten obraz z podpisem Jezu, ufam Tobie, to możemy sobie to ciągle przypominać: że tylko wtedy, kiedy zaufamy Jezusowi, kiedy damy się ponieść Jego słowu, kiedy pozwolimy na to, by rzeczywiście to tchnienie Ducha na nas spoczęło, wtedy będziemy w stanie przyjmować miłosierdzie, radość i pokój, i nieść je dalej. Sami tego nie wypracujemy. A im bardziej usilnie będziemy to wypracowywali, tym gorsze karykatury będziemy tworzyli. Ale zawsze wtedy, kiedy z ufnością będziemy przychodzili do Jezusa i prosili: „wylej na mnie swojego Ducha, żebym doświadczył Twojego miłosierdzia i innych Twoich darów, żebym mógł się nimi dzielić z moimi braćmi i siostrami”, wtedy zawsze Jezus będzie odpowiadał na nasze prośby. Będzie na nie odpowiadał z obfitością – bo to jest też cecha Bożego działania. Bóg nigdy nie jest skąpy wtedy, kiedy odpowiada na nasze prośby, ale zawsze odpowiada hojnie, zawsze odpowiada z nadmiarem. Amen.


fot. © Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej