Rozważania biblijne

Sprawiedliwość nie wystarcza (Mt 20, 1−16)

Cenimy sobie sprawiedliwość, zwłaszcza społeczną. Uważamy, że każdy człowiek powinien otrzymać wynagrodzenie, które odpowiadałoby jego kwalifikacjom, włożonemu trudowi, warunkom pracy. Bolą nas natomiast przejawy niesprawiedliwości w postaci ekonomicznego wyzysku, zbyt długiego oczekiwania na zapłatę albo karygodnych zaniedbań pracodawców, którzy wcale nie wywiązują się ze swoich zobowiązań finansowych.

Problem sprawiedliwej należności ma swoje echo także w nauczaniu Jezusa. Pojawia się między innymi w przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1−16). Dowiadujemy się z niej, że pierwsza grupa pracowników trudziła się w skwarze dnia w winnicy dwanaście godzin, druga – dziewięć, trzecia – sześć, czwarta – trzy, piąta zaś zaledwie jedną godzinę. Gospodarz umówił się z najdłużej pracującymi o jednego denara – kwotę, która zapewniała dzienne utrzymanie rodziny, natomiast pozostałym pracującym po dziewięć, sześć i trzy godziny obiecał to, co słuszne, dosłownie: „to, co sprawiedliwe” (w. 4). Jedynie najętym do pracy na jedną godzinę nie złożył żadnej deklaracji finansowej. Ci zaś zapewne nie mieli odwagi, aby czegokolwiek się domagać.

Gospodarz okazał się człowiekiem bardzo prawym. Od razu klarownie ustalał wynagrodzenie. Zależało mu, aby robotnicy mieli pracę.

Zgodnie z żydowskim zwyczajem zapłatę dawano wieczorem, po skończonej pracy. Gospodarz zaczął od najmniej wyczerpanych, czyli pracujących zaledwie sześćdziesiąt minut. Ich zaskoczenie musiało być ogromne, skoro na ich dłoni spoczął jeden rzymski denar. Możemy się domyślać, że nawet ci z nich, którzy byli największymi optymistami nie liczyli na taką sumę. Ich wdzięczność wobec gospodarza musiała być ogromna. Za obiektywnie mały wysiłek – tak wysoka zapłata. Dla nich otrzymany pieniądz nie był należnością, lecz hojnym darem.

Tekst nie podaje, jaką kwotę otrzymali ci, którzy trudzili się dziewięć, sześć i trzy godziny. Jednak z wypłaty jednego denara pracującym dwanaście godzin można wnioskować, że wszyscy otrzymali jednakowe wynagrodzenie. Nikt z nich nie powinien mieć pretensji. Gospodarz wywiązał się ze swojej obietnicy. Okazał się sprawiedliwy względem najdłużej trudzących się, hojny dla mniej pracujących, a miłosierny wobec najmniej utrudzonych.

Jego dobroć spotkała się ze sprzeciwem najętych najwcześniej do pracy. Ludziom tym na początku musiał zaimponować gest gospodarza. Gdy jednak na nich przyszła kolej wypłaty, poczuli się rozczarowani, skrzywdzeni. Tak uczciwemu pracodawcy przypisali niesprawiedliwość.

Gospodarz znał realia życia. Wiedział, że zatrudnieni w ostatniej chwili nie zdołaliby utrzymać swoich rodzin. Jego miłosierdzie wzięło górę nad czystą sprawiedliwością, ale nie naruszyło jej fundamentu.

Ta typowo „finansowa” przypowieść potwierdza, że sama sprawiedliwość, chociaż jest stróżem ładu społecznego, nie rozwiązuje jednak do końca naszych problemów. Zaprasza pracodawców nie tylko do uiszczania należnej zapłaty, lecz także do hojności i miłosierdzia. Poza tym odniesiona do prawdy o życiu wiecznym uwidacznia, że Bóg troszczy się o wszystkich i wszystkim pragnie podarować swoje królestwo, nawet najmniej zaangażowanym w jego zdobycie czy otrzymanie. Zaprasza także, abyśmy nie żyli w schemacie „praca−zasługa”, lecz wszystko przyjmowali jako dar.