Posłaniec MBS

Czym jest NVC?

NVC. Porozumienie bez Przemocy Marshalla Rosenberga 

Tekst ukazał się w dwumiesięczniku La Salette. Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej nr 4/2022 „Przekroczyć podziały”

Z Joanną Mazurek, trenerem Pracującym metodą NVC, rozmawia Agata Tokarska.

Co jest sednem Porozumienia bez Przemocy?
Dążenie do kontaktu z drugim człowiekiem. Pragnienie kontaktu – takiego głębokiego, na poziomie serca.

Czyli nie tylko dogadanie się? 
Pytanie, co rozumiemy przez dogadanie się. Czy chodzi o to, że wypracujemy jakiś kompromis w konflikcie? Czy udowodnienie swojej racji? W Porozumieniu chodzi o to, żeby zbudować głębokie połączenie z drugim człowiekiem. Ale dla mnie to też metoda, która uczy głębokiego kontaktu ze samym sobą. Czyli żeby być uważnym na to, co ja czuję, czego potrzebuję – w postawie ciekawości wobec drugiego człowieka: co on czuje, czego potrzebuje. Że mam w sobie taką ciekawość i dbam o to, co Rosenberg nazywa empatią – rozumianą jako nieoceniająca obecność, obecność przyjmująca drugiego człowieka z tym, co w nim jest. Taka postawa służy spotkaniu. Wtedy uwalniamy się od dążenia do tego, żeby udowodnić swoją rację, żeby wyszło na moje. Jeśli będziemy uważni na siebie nawzajem, to znajdziemy takie rozwiązanie, które będzie dla obu stron wygraną. 

Czyli nie chodzi tylko o kompromis, w którym każda ze stron zrezygnuje z kawałka siebie i godzimy się na rozwiązanie „znośne”?
Próbujemy dotrzeć do sedna tego podziału, a nie tylko stworzyć układ dyplomatyczny. Jak słyszę słowo „kompromis”, to mi się przypomina taki dowcip, jak mąż chciał jechać w góry, a żona nad morze, więc w ramach kompromisu pojechali do Poznania. (śmiech) Ale gdybyśmy, trzymając się tego dowcipu, zeszli na poziom potrzeb, popatrzyli, co się kryje za tymi pragnieniami wyjazdu w góry czy nad morze, to też może się okazać, że ten Poznań wcale nie jest taki „od czapy”. Jej może zależeć na odpoczynku, na relaksie, ale też na spokojnych romantycznych wieczorach, bo wtedy doświadcza bliskości, morze kojarzy się jej z dobrym jakościowo czasem z mężem. Mąż lubi przygody, wyzwania, ale też lubi odpoczynek, relaks i zależy mu na tym, żeby jechać z nią, a nie z kumplami, bo ważna jest dla niego jej bliskość. Na tym poziomie mogą zobaczyć, o co chodzi im najbardziej, że chodzi o to, żeby pobyć razem, odpocząć, spędzić wspólnie czas, to może i w tym Poznaniu będzie na to wszystko miejsce. 

Ja widzę po sobie, że zrozumienie samej idei to jedno, a życie nią, to zupełnie inna bajka. Wcześniej mi się wydawało, że mam bardzo dużo miłości bliźniego, a NVC mi uświadomiło, że wcale nie jest tak rewelacyjnie. Czytając książkę Marshalla Rosenberga, stanęłam w pewnym momencie przed pytaniem, czy ja w ogóle chcę aż tak bardzo rozumieć drugiego człowieka. I chyba na ten moment nie mam aż tak wielkiego serca. Ta metoda doprowadziła mnie do czysto duchowej refleksji nad własnym chrześcijaństwem… A z drugiej strony spotykam się z obawami ludzi, że ta uważność na swoje uczucia i potrzeby prowadzi do egotyzmu. 
Też słyszałam takie zarzuty. Jednym z założeń NVC jest to, że potrzeby wszystkich ludzi są tak samo ważne. Chcę być uważna na swoje potrzeby, ale mam cały czas w pamięci, że moje potrzeby są tak samo ważne jak potrzeby mojego męża, mojego dziecka, mojej siostry, przyjaciółki, mojego klienta itd. To pierwsza sprawa. Druga to to, że wiele naszych potrzeb może być zaspokojonych tylko w interakcji. Potrzebuję drugiej, kochającej osoby, która w wolności będzie chciała mi te potrzeby zaspokoić. I tak samo ja chcę zaspokajać potrzeby osób, które kocham. Np. potrzebę miłości, zrozumienia, docenienia. Mogę sobie dać „autoempatię”, „autozrozumienie”, „autodocenienie”, ale to mnie nie nakarmi do końca. NVC mówi też o trzech etapach dojrzewania. Pierwszy to jest etap całkowitej zależności, nazywamy go „miły martwy”. Potem jest faza tupetu i faza zdrowej zależności. W fazie „miły martwy” jesteśmy bardzo skoncentrowani na tym, żeby zaspokajać potrzeby innych.

Ja myślę, że to jest bardzo częste w Kościele, w wychowaniu katolickim.
Tak. Ten etap polega na przekonaniu, że potrzeby innych są ważniejsze niż moje, że trzeba „umierać”, „brać swój krzyż”, „zapominać o sobie”. To niezrozumienie słów Ewangelii. Jeśli się rozwijamy duchowo, to w pewnym momencie już tak nie chcemy. Dochodzimy do wniosku, że też jesteśmy ważni, nasze potrzeby też są ważne. Bardzo często wtedy odbijamy na drugi biegun: „Teraz ja! Tyle lat się koncentrowałam na innych, no to teraz wy zaspokajajcie moje potrzeby. Teraz moje są najważniejsze”. Jest to faza rozwoju, przez którą niektórzy muszą przejść. Nastolatki z zależności od rodziców wchodzą czasem w niezależność w taki sposób, który rodziców boli. Jeżeli wiemy, że to jest tylko faza przejściowa, to łatwiej jest takiej osobie towarzyszyć. Ale też łatwiej akceptować siebie, kiedy jesteśmy w fazie tupetu. To jest tylko etap przejściowy do dojrzałości, zdrowej współzależności – kiedy widzę, że ja jestem ważna i ty jesteś ważna. Kiedy ja jestem uważna na twoje potrzeby, ale ty jesteś uważna na moje. Ten „miły martwy” to bardzo często jest strategia realizowania potrzeby akceptacji, przynależności, bycia zauważonym. Oczywiście wszystkie potrzeby są piękne, ale możemy mieć różne strategie do ich zaspokajania. I niektóre są tragiczne. 

Może być tak, że nie wszystkie nasze potrzeby będą zaspokojone… 
W NVC nie chodzi o to, że wszystkie nasze potrzeby mają być zaspokajane. Bardziej o to, żeby je widzieć. Samo zauważenie potrzeby, zrozumienie siebie może być życiodajne. Wiele potrzeb mamy niezaspokojonych albo nie możemy zaspokoić ich w danym momencie. To nie jest żadna tragedia. 

Wielu ludzi sądzi, że skoro już jest potrzeba, to muszą ją zaspokoić. 
Myślę, że wszystkie będą zaspokojone w niebie. Oczywiście w inny sposób, innymi strategiami niż te ziemskie. Ale w życiu mamy momenty, kiedy jakieś potrzeby nie są zaopiekowane. Z różnych powodów. Np. macierzyństwo – kiedy pojawia się dziecko, wielkie szczęście, które jednak sprawia, że wiele potrzeb matki nie może być zaspokojonych. One nie znikają. 

Potrzeba snu…? 
Właśnie. Ja mówię, żeby wtedy te potrzeby „zaparkować”. Przez pierwsze dwa lata życia mojej córki nie przespałam ani jednej nocy w całości. W pewnym momencie zastanawiałam się, jak długo można tak żyć, zanim człowiek umrze. (śmiech) Ale były też inne potrzeby, np. rozwoju zawodowego, sukcesów, satysfakcji, ubogacenia czyjegoś życia, bezpieczeństwa finansowego. Te potrzeby zostały „zaparkowane” i czekały na lepszy czas. Ale nie zabiło mnie to, że nie zostały zaspokojone. Są też takie potrzeby, które z różnych powodów w ogóle nie mogą być zaspokojone, i wtedy mamy do czynienia z kwestią opłakiwania tych potrzeb. Opłakiwania jakiegoś marzenia. 

To jest bardzo trudne, żeby się z tym pogodzić. 
Dlatego na liście potrzeb Rosenberga są też potrzeby: świętowania i opłakiwania. 

W wychowaniu i formacji chrześcijańskiej nieraz nie pozwala się na świętowanie i opłakiwanie. Spotykałam się z takim podejściem: „Nie ciesz się tak, to nie jest twój sukces, tylko dzieło Pana Boga. Nic byś nie zrobił bez Jego pomocy” albo „Jakbyś miała wiarę, tobyś się tak nie użalała nad sobą, tylko byś zaufała i poszła dalej po tej porażce (czy krzywdzie)”. Myślę, że to ważna refleksja, że mamy prawo mieć takie uczucia, jakie naturalnie się w nas rodzą w takich sytuacjach. 
NVC też mówi o tym, że uczucia nie są ani dobre, ani złe. Nie podlegają ocenie moralnej, podobnie jak potrzeby. One się w nas pojawiają często zupełnie niezależnie od nas. Uczucia po prostu mówią nam o potrzebach. Jeżeli są przyjemne, to mówią, że jakieś potrzeby zostały zaspokojone, a jeśli są trudne – że jakieś ważne potrzeby nie są zaspokojone. To jest spójne z nauką Kościoła. Zobacz, w spowiedzi powszechnej mówimy, że zgrzeszyliśmy „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Nie ma nic o uczuciach, bo nie mamy na nie bezpośredniego wpływu. Oczywiście, że możemy je podkarmiać, pielęgnować, mogę sobie je nakręcać myślami. Ale to na myśli mam bezpośredni wpływ, nie na uczucia. Mam wpływ na to, co z uczuciami zrobię, jak je wyrażę. Ale niczego Bogu nie ujmujemy, świętując, ciesząc się z sukcesów. Czy taka narracja, jaką przytoczyłaś, pomaga nam w czymś? Czy przyczynia się do naszej znajomości siebie, do naszego rozwoju? Chyba tylko do tego, że nauczymy się tłumić naszą radość. 

A jak zabijemy radość, to zabijemy też wdzięczność wobec Boga, bo jak tu być wdzięcznym, skoro nic mnie nie cieszy… 
Przecież nawet w Piśmie Świętym znajdujemy słowa: „Radujcie się”. Przecież Jezus też się radował: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi”. Złościł się na faryze uszy, płakał… Pierwsze słowa, które archanioł Gabriel wypowiada do Maryi w momencie zwia stowania, przetłumaczone na „Zdrowaś”, dosłownie oznaczają „Raduj się”. 

Czy można powiedzieć, że kluczem do budowania jedności ponad podziałami jest przede wszystkim zrozumienie siebie, zaopiekowanie się sobą? Dopóki nie zrozumiem siebie, nie zobaczę swoich potrzeb, swoich uczuć, to nie będę w stanie przekroczyć podziałów. 
Dla mnie NVC zaczyna się od kontaktu ze sobą. Jeśli jestem uważna na siebie, wolna od oceniania siebie, oskarżania i będę mieć taką ciekawość na to, co we mnie jest żywe, to mi się to przenosi na drugiego człowieka. Wtedy łatwiej mi zobaczyć, że ten drugi człowiek, nawet kiedy robi coś trudnego do zaakceptowania, to nie robi tego przeciwko mnie, tylko że za tym stoi intencja zaspokojenia jakiejś ważnej dla niego potrzeby. Tu dochodzimy do kolejnego założenia NVC, że za każdym ludzkim działaniem stoi jakaś potrzeba. I jeżeli mam w pamięci, że on tego nie robi przeciwko mnie, to ginie mi wróg. Jeżeli patrzę na drugiego człowieka przez pryzmat jego potrzeb, czyli uwalniam się od oceniania, to znika wróg. 

To, co mówisz, jest mi bardzo bliskie, ale widzę, że łatwo było mi to rozumieć jeszcze pół roku temu. A teraz nie sposób się nie odnieść do sytuacji politycznej. Oczywiście teoretycznie można zrozumieć, że za tą wojną stoją jakieś potrzeby, które ktoś sobie zaspokaja. Ale faktem jest, że zaspokaja je strategiami, których trudno nie oceniać jednoznacznie jako złe. Tutaj trudno mówić, że kiedy spojrzymy przez pryzmat potrzeb, to znika wróg. 
Jest coś takiego jak drabina konfliktu. Inaczej się rozwiązuje takie konflikty „codzienne”, wynikające z niezrozumienia, braku racji. Tutaj wystarczy otwartość obu stron i szczera rozmowa. Ale kiedy konflikt narasta, jest coraz trudniejszy, to potrzebny jest mediator, bo pomiędzy stronami jest taki rozłam i takie rany, i tyle bólu, że oni sami nie usłyszą nawzajem swoich potrzeb. Mediator w duchu NVC wysłuchuje jednej strony, cokolwiek ona mówi, i filtruje to, by usłyszeć, jakie za tymi trudnymi słowami stoją potrzeby. I te potrzeby zanosi do drugiej strony konfliktu. Te negocjacje trwały całymi dniami. Ale żeby te strony mogły się nawzajem usłyszeć, musiał każdej z nich dać bardzo dużo zrozumienia, empatii, miłości. Dlatego to trwało tak długo. Rosenberg powiedział, że na rozwiązanie konfliktu potrzeba 20 minut, ale od momentu, kiedy strony wzajemnie usłyszą i zrozumieją swoje potrzeby. Kiedy zobaczą, że druga strona nie robi tego przeciwko mnie, ale żeby zadbać o jakieś swoje ważne potrzeby. Czy teraz Rosenbergowi by się udało? Nie wiem, czy w ogóle zostałby dopuszczony do negocjacji. Kiedy Putin jest tak zabarykadowany, tak pełen lęku o siebie. Ale myślę, że gdyby wcześniej miał koło siebie kogoś, kto dawałby mu empatię, to do tej wojny by nie doszło. 

Znam ten typ ludzi i rozumiem, jak takiej osobie jest trudno dopuścić do siebie czy jąś empatię. Ale nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby ten pancerz pękł. Nie jeden potrzebował zawalenia się całego życia, żeby dojść do takiego momentu. 
I tak długo zanosi te potrzeby od jednej strony do drugiej i z powrotem, aż strony się usłyszą na poziomie potrzeb. Ale przychodzi taki szczebel konfliktu, że bardzo trudno jest mediować. I to jest właśnie ta wojna. Postawy robią się zupełnie irracjonalne, aż po taką: „Ja mogę przegrać, bylebyś ty nie wygrał”. Czegoś takiego doświadczamy. Tutaj strategie są tak tragiczne, że nawet jeśli zobaczylibyśmy potrzeby, które za nimi stoją, to nie ma w nas zgody na strategie. Wiemy trochę o życiu Putina, miał tragiczne dzieciństwo. Przychodzi mi taka myśl, że gdyby jego potrzeby w dzieciństwie były zaspokojone, to nie byłby tym samym człowiekiem. Rosenberg brał udział w negocjacjach w wielu konfliktach, nawet tych zbrojnych, krwawych, między gangami czy w Palestynie. To często bierze się z tego, że ktoś od dziecka musiał się uzbroić, żeby przeżyć. I to jest tragiczne, że kiedy już jest dorosły, to ten mały człowiek w nim wciąż nie wie, że już nie musi się bać. A jeśliby spróbował, wtedy wszystko w nim krzyczy, że nie wolno zdjąć pancerza. Tam potrzeba dużo miłości. Widzisz, dla mnie NVC jest konkretnym narzędziem wprowadzania Ewangelii w życie. Bardzo często chcemy kochać ludzi, pragniemy ich dobra, ale nie wiemy, jak to robić. Dla mnie empatia, rozumiana tak, jak uczy Rosenberg, to synonim chrześcijańskiej miłości. Czasem sama nieoceniająca obecność już daje życie, kiedy rezygnujemy z dawania rad czy pocieszania, które tak naprawdę jest umniejszaniem czyjegoś problemu. Ale potrzebna jest zmiana myślenia.

Zapraszamy na stronę poslaniec.saletyni.pl